poniedziałek, 7 kwietnia 2014

#5

- O czym ty mówisz?
- po prostu nie powinieneś. Możesz ze mnie zejść?
- Jasne.- gdy tylko uwolniłem ją z mojego uścisku szybko zeszła z kanapy i zaczęła zakładać swoje conversy nawet nie zawiązując sznurówek, tylko niedbale wciskając je do buta.- Wychodzisz?
- A nie widać?
- Co zrobiłem nie tak?
- Nic. Wychodzę. Dziękuję za nocleg.- Stałem sparaliżowany w przedpokoju i dopiero trzask drzwi mnie ocucił. Szybko założyłem coś na nogi i wyszedłem na dwór.
- Katelyn!- szybko dogoniłem dziewczynę i odwróciłem ją w swoją stronę.- Dlaczego już idziesz?
- śpieszy mi się.
- Podwiozę Cię.
- No dobrze.- Nie wiedziałem, że pójdzie tak łatwo, wbiegłem do domu i sięgnąłem po kluczyki, które na moje szczęście wisiały przy samych drzwiach. Nie martwiłem się zamknięciem drzwi, ponieważ pod dom właśnie podjechała moja mama z Lilly*.
- Cześć mamo. Wychodzę.- Tylko spojrzała się na mnie, ale gdy zobaczyła Katelyn stojącą za moim nowym autem, uśmiechnęła się i weszła do domu nic nie mówiąc.
*Katelyn*
- Co Cię tak bawi?
- Znów się czerwienisz. Naprawdę wstydzisz się mojej mamy?
- Mówiłeś, że jest na delegacji.
- No… okłamałem Cię. Inaczej byś nie przyszła. Obiecuję, że to pierwszy i ostatni raz.
- spokojnie. Nie będziesz miał innych okazji.
- Co? O czym ty mówisz?
- Nie ważne. Dzięki za podwiezienie.- w sumie to nie wiem, po co zgodziłam się żeby mnie podwiózł. Dojście do mojego domu zajęłoby mi jakieś niecałe 3 minuty.- Po co wysiadasz?
- Idę do Logana.
- Powiesz mu?
- Nie. Chcę go odwiedzić.
- Aha. To wejdź.- Nie byłam zadowolona, że Kendall będzie musiał uczestniczyć w tym, co jest nieuniknione. James na pewno zadzwonił już do mojego brata, który mimo wszystko potrafi być cholernie opiekuńczy.
- Katelyn? To ty?
- Cześć!
- James do mnie dzwonił.
- Do mnie też. Zawieziesz mnie?
- Poddasz się bez walki?
- Spadaj.
- Spoko siostra- powiedział i uśmiechnął się do stojącego w drzwiach Kendalla. Na chwilę nawiązali kontakt wzrokowy, po czym oświadczył - przepraszam Cię, ale jednak jeszcze nie wytrzeźwiałem do końca.
- Nigdy Cię to nie obchodziło. Jeździłeś schlany w trupa i było dobrze.
- Katelyn przestań.
- Dobra, przejdę się.
- Nie trzeba, podwiozę cię.- Ewidentnie realizowali jakiś swój zasrany plan. Nie miałam jak odmówić, ponieważ Logana nie przegadasz. Podałam Kendallowi adres i w ciszy ruszyliśmy do najgorszego miejsca na Ziemi.- Make believe?
- Niestety.
- Nie wiedziałem, że mieszkasz w psychiatryku.- Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo to bolało. Po pierwsze nie mieszkam tam na stałe, a po drugie „Make Believe” to ośrodek dla młodzieży z zaburzeniami psychicznymi. Jest łagodniejszy od psychiatryka.
- Dzięki za podwiezienie.
- Odprowadzić cię?
- Nie. Może jeszcze chcesz mnie odwiedzać?
- Szczerze mówiąc to…
- Ugh, cześć.- Nie mógłby mnie tam zobaczyć. Kojarzyłby mnie tylko, jako osobę psychiczną. Dziękowałam bogu, że nie wyszedł za mną tylko posłuchał mnie i gdy weszłam do ośrodka usłyszałam jak odjeżdża. Przy samych drzwiach zastałam moją uśmiechnięta opiekunkę, Alex. Gdy przyszłam tam po raz pierwszy przydzielili mi ją, a ja nie miałam wyboru. Nie wiedziałam, dlaczego zawsze się tak uśmiecha, mnie już samo przebywanie tam przygnębiało i nawet, jeśli wcześniej się uśmiechałam za chwilę byłam zdolna do płaczu. Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu i znów się zaczęło. Musiałam jej szczegółowo opowiedzieć, co się działo w ostatnim miesiącu, zrobiła mi jakieś głupie testy psychologiczne i nadal uśmiechając się jak głupia oznajmiła.
- Zostaniesz na tydzień.
- Ale dobrze się czuje!
- Przecież widzę, że nie. Przestałaś brać leki, unikasz mojego wzroku bardziej niż ostatnio i unikasz dotyku z mojej strony.
- Nie biorę leków, bo jak mówiłam czuję się dobrze, unikam twojego wzroku i dotyku, bo nie mam ochoty tu siedzieć!
- Katelyn, jeśli dobrowolnie tu nie zostaniesz na ten jeden tydzień to wiesz jak się skończy. Już to przerabiałyśmy.- Nie mogłam spokojnie siedzieć na tym głupim fotelu, zawsze tak się kończyło i tylko raz udało mi się wywinąć od tygodniowej wizyty. Podniosłam się z miękkiego siedzenia i poszłam do pokoju tego, co zawsze. Gdy tylko otworzyłam drzwi, wszechobecna biel uderzyła mnie w oczy. Musieli zrobić malowanie, bo cały pokój śmierdział jeszcze farbą. Rzuciłam się na łóżko i wyjęłam z plecaka małą kauczukową piłeczkę. Położyłam ją na szafce stojącej obok łóżka i kopnęłam plecak pod ścianę.- Jeśli chcesz, możemy się przejść.
- Do świetlicy? Już wolę zostać tutaj.
- Miałam na myśli spacer na dworze.
- Nie dziękuję. Wyjdź.
- Jak byś coś…
- Jak bym coś chciała to cię znajdę. Wyjdź.
- cześć.- Wyszła. Zostałam sama. Najpierw miałam wenę na układanie ubrań w szafie, bo byłam przekonana, że na tygodniu się nie skończy, ale byłam na tyle leniwa, że jedyne, co zrobiłam to wrzuciłam plecak do szafy i głośno ją zamknęłam. Zaczynałam wariować, tu było tak cicho, biało, spokojnie. Otworzyłam okno by dochodziły do mnie, chociaż dźwięki z ulicy i usiadłam na podłodze opierając się o ścianę. Znów to samo. Zaczynałam mieć tiki nerwowe i nagłe kurcze mięśni. Zaczęłam płakać, nie dałam rady. Miałam ochotę wykrzyczeć wszystko po kolei. Pierwszy raz chciałam żeby… żeby ktoś mnie przytulił. Ale nie ktoś tylko… On? Dlaczego o tyle o nim ostatnio myślę? To nie powinno się tak skończyć. Lepiej było pójść wtedy do Ann. Nie spotkała bym go drugi raz, nie wiedziała bym nic o jego rodzinie, nie weszła bym do jego domu i zapomniała bym o nim. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zaczęłam szczypać się w szyję i nucić nerwowo jakąś melodię. Teraz jedynym ratunkiem byli by rodzice, tylko oni mogą mnie zwolnić z przebywania tutaj w każdej chwili. No, prawie w każdej. Musiało by być bardzo źle, żeby tego nie zrobili. Zapłakana zaczęłam się bujać w przód i tył, po chwili czując jak zasypiam. Spałam na podłodze w pół siedząc. Wszystko mnie bolało. Wstałam powoli i zamknęłam okno, za którym zaczęło się chmurzyć. Wyciągnęłam z plecaka biały t-shirt i czarne szorty po czym szybko się w nie przebrałam. Założyłam również czyste skarpetki i ślizgając się po panelach podeszłam do okna. Zaczynało padać. To taka cholerna ironia losu. Zawsze, gdy tu jestem pada deszcz, a ja nie mam możliwości go poczuć na sobie. Otworzyłam okno i usiadłam na szerokim parapecie obserwując jak ludzie zaczynają chować się do pobliskich budynków, by nie przemoknąć. Moją uwagę przykuło srebrne auto wjeżdżające na parking ośrodka. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy z pojazdu wysiadł mój ojciec. To nie możliwe. Był tu tylko raz i z jego reakcji wywnioskowałam, że nie miał ochoty powtarzać tej wizyty. Zamknęłam okno, zeskoczyłam z parapetu i pobiegłam do pomieszczenia, w którym często przebywała Alex.
- Co on tu robi!?
- Kto? Katelyn, co się dzieje?
- Mój ojciec przyjechał.- Jak na potwierdzenia moich słów, jeden z pracowników przyprowadził go do pokoju.
- Witaj, Katelyn.
- Ty się do mnie przyznajesz, gdy tu jestem? Nowość!
- Przestań. Chciałem dać Ci szansę.
- O co ci chodzi?
- Chcę cię wypisać. Pod jednym warunkiem. Będziesz brać leki, chodzić na kontrole i do psychologa.
- Dlaczego mam rozmawiać z kimś obcym o problemach, których nie mam?
- Wypisuję cię, albo zostajesz.
- Dobra… obiecuję.- Może na zewnątrz nie okazywałam tego tak bardzo, ale byłam wniebowzięta tym, że nie muszę tu siedzieć. Szybko spakowałam swoje rzeczy, zarzuciłam na siebie bluzę i wróciłam do Alex czekając aż mój ojciec wypełni wszystkie formalności.
- Tu masz leki. Bierzesz je raz dziennie, na wieczór. Jasne?
- Tak, jasne…- wzięłam opakowanie od brunetki i wrzuciłam niedbale do torby i zaczęłam wychodzić jak najszybciej mogłam.
- Cieszysz się?- Mój tata naprawdę zachowuje się czasem jak debil. Albo ktoś ślepy. Nie, wcale tego po mnie nie widać.

- Bardzo.- mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, gdy wyszliśmy na zewnątrz, a ciepły letni deszcz zaczął spływać po mojej twarzy.
**********************************
No i jak? ^^ 

*Lilly- młodsza siostra Kendalla



Nigdy nie praktykowałam, komentarzy za rozdział, ale zacznijmy może, że 3 komentarze to następny? Bo czasem są dwa... czasem trzy... a ja nie wiem czy jest sens pisać jeszcze to opowiadanie...
No, tak więc
3 komentarze = kolejny rozdział

8 komentarzy:

  1. Jest sens pisać! Kocham tego bloga ;3 Jak na początki, to nie ma źle, naprawdę ;) Tylko rozwijaj trochę bardziej akcję, nie przeskakuj tak impulsywnie, że raz bohaterka mówi ,,tak'' a sekundę później ,,nie''. rozumiesz chyba? :)
    I PROSZE O SZYBSZE DODAWANIE ROZDZIAŁÓW!!! ;D
    Czekam niecierpliwie na nn ;** I zapraszam do siebie na dream-about-big-time-rush.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest świetny. Serio, psychiatryk? Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się tego, ale mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział, bo twoje opowiadanie strasznie mnie wciągnęło.
    P.S. Zapraszam do mnie: domischmidt.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha tak, serio, psychatryk XD czasem jak mi jakiś debilny pomysł wpadnie to nie może wyjść i wychodzi co wychodzi XD

      Usuń
  3. Jest sens pisać to opowiadanie, bo piszesz świetnie!
    Rozdział boski i czekam z niecierpliwością na kolejny! <3
    Pozdrowienia :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś naprawdę świetna w tym co robisz i nie przestawaj bo naprawdę mało jest takich blogów które z chęcią czytam a twój do nich należy mam nadzieję że zaczniesz częściej pisać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, a się porobiło. Nie wiedziałam, że w psychiatryku przebywa. Zaskoczyłaś mnie :)
    I jest! Jest wielki sens pisania bloga, bo on cię dowartościowuje :) Uwierz mi, wiem co mówię :* Jesteś świetna w tym co robisz :***
    Czekam niecierpliwie na nn :***********
    Pozdrawiam Stelss :***********
    Ps. Jeśli będziesz chciała, to zapraszam do mnie :) http://blog-big-time-rush-inne.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW ! Super rozdziała, mam nadzieje że jej uczucia do Kenda się pogłębią :) ok czytam dalej ... mogłaś poinformować jak już miałaś 3 roz ! :P

    ~ Angi

    OdpowiedzUsuń